Dialog rozstrzygający( krótka 'ryżowa' satyra )

"Nie myślę już dzisiaj po swojemu" bąknął wampir i kipnął na kanapę pełną poduszek koloru złota z czerwono zielonymi zdobieniami i czarnymi... Nagle jedna z trumien stojąca pod ścianą z całej siły jebnęła o ziemie i rozstrzaskała się, ekhm ekhm, w.. w co? W drzazgi?

"Nosz... Pięknie! To już trzecia w ciągu tygodnia!" ryknął pogardliwie. Światło księżyca oświatlało jego bladą sylwetkę (w tym koronki którymi obsesyjnie się podniecał). Podszedł do lustra, wystrzerzył kły i dziabnął się nimi w wargę, która momentalnie zacząła ociekać intensywnie czarną krwią. Czarną. To go chyba wkuźwiło...

"Już nigdy nie spiję krwi z wątroby! Niedość, że ohydna, to jeszcze pluję potem jakąś smołą. No jak to wygląda? Całe koronki pokapane, koszula do prania." Wampir, wbrew pozorom, również może się troche potruć, że ohohogo, tak jak człowiek kawą rozpuszczalną. . Zostawmy ten problem jednak, hm, żywnościowoorganiczny. Zdjął powoli i z namaszczeniem koszulę oraz pogładził się po swojej intensywnie owłosionej klacie.

Pomyślał zaraz: 'Zgolę to, a co tam'. Pianka jest, żyletka jest, balsam after shave też jest. Gość, który tu mieszkał jeszcze kilka dni temu, był odpowiednio zaopatrzony w akcesioria. Teraz leżał na pół rozłożony, całkowicie bloodless w kącie pokoju, do połowy zawinięty w worek.

"lalalaaaaa, ciaaaach, i nie ma włosa" śpiewał wąpierz i golił klate. Kiedy skończył, dobrze przyjrzał się sobie w lustrze. "Zgolić hery?" spytał sam siebie. "Jutro i tak odrosną, hmm." Zgolił.

Teraz wyglądał jak prawdziwy ousider. Jeśli ktoś go zaczepi, to tylko z jednego powodu - by zabić. Wtedy, napastnik może się trochę rozczarować. Cóż, hehe, życie jest brutalne i niesprawiedliwe. Nikt nie mówił przecież, że takie nie będzie, prawda?

Poczuł nagle potrzebę. Dziwne albo raczej... niemożliwe. Czy to świętość tak na niego działa? Rozpiął rozporek i zaczął sikać.... olejem świętym! Tak się tym przejął iż rozlał trochę na podłogę. Rozpłynęło się i.... Wampir z całej siły rąbnął na ziemie tłukać sobie szkaradnie pysk o muszlę klozetową.

"hurha hać!!!!!" ryknął, próbując wstać. Ból był potworny. Szczęka jednak... jakoś się trzymała.

Wampir pozbierał się, wrócił do pokoju i usiadł ponownie na kanapie. Jedną ręką gładził się po gładkim musklu na klacie, drugą ręką - podpisywał konstytucję. Haha, żartuję. (Sprawdzam waszą czujność). Drugą rękę trzymał w spodniach, bezczelnie gmerając. Pod nosem zaś bąka sobie, że ledwo go można zrozumieć.

"hgyby huśka hi hkahała, ho hy hyła hłowa hała"

Bredził tak niecałe pięć, albo i osiemdziesiąt minut, zresztą kto tam wie, spoglądając od czasu do czasu na szare i odrażające zwłoki. Worek lekko zsunął się i odsłonił pępęk.

"Co za perwersja!" Zamyślił się.

"Zero moralności ta dzisiejsza młodzież. Zero, zaprawdę powiadam!" Ponownie zadumał się nad zagadką etyki. Przed oczami przeleciały mu obrazy Jezusa wiszącego na krzyżu, tablicy z dziesięcioma przykazaniami i Heroda śliniącego się na widok tańczącej przed nim Salome. A niech Moreau'e diabli wezmą! Worek ledwo drgnął. Dla wytrawnego wampirzego ucha, było to jak łupnięcie kilofem w czerep. Czerep rubaszny. Czy nie tak mistrzu Polikarp nazwał piękny łepek bez-nosowej Śmierci?

"A co ty wiesz o moralności" powiedział pretensjonalnie mężczyzna w worku. Jak śmiał mówić tak do Niego! Ileż bólu musiał zadać mu tymi kilkoma słowami. Wampirowi popłynęły łzy po policzkach. Zapłakał gorzko. Krew powoli spływała po klacie i zatrzymywała się na czarnych, bawełnianych spodniach.

"Ja, który rozmawiał z aniołami, który łączył się w cierpieniu chrystusowym, wywoływał uśmiech u papieża i stał po stronie niewinnych, mam nie mieć o tym zielonego pojęcia!? Nawet jeśli po tej zieleni spływa gęsta krew, to jest to krew Evildoer'ów!"

"Ale kogo to obchodzi? Ciebie? Powiem ci coś..." Wyciągnął ręce z worka, żeby przysłonić owłosiony pępek. "Zostałeś wychujany" kontynuował "Jak mało kto, really really, my Little Brother"

"To moje hasło, odczepisz się?"

"Nie odczepię" butnie zaoponował.

I co teraz? Konsternacja dopadła wiecznego buntownika? Zmiękł jak kaczka? Porysujemy razem? Spieprzaj, to moje kredki.

W tle można było usłyszeć potworne zawodzenie Daniego Filtha w "Gilded cunt". Czy to przypadek, że akurat ta pieśń zagościła w głośnikach? Jest nymphetaminowo. Rozumiesz?

"Jak to się nie odczepisz? Nie wiesz z kim rozmawiasz, bracie. Mogę spalić cię w jednym ułamku sekundy. Nie zostanie po to tobie nic tylko proch." wyciedził w złości tak mocno stykając wargi i zęby, że warga tym razem nie tyle, że pękła, co mięcho zaczęło wyłazić z niej, zupełnie niekontrolowanie. Mężczyzna w worku mało nie rzygnął na ten widok.

Krew na klacie wampira krzepnęła szybko, tak, że wyglądał w tym momencie jak pieprzony indianin z plemienia siuksów. Włosy na klacie zaczęły z tego powodu powoli odrastać, co wyglądało żałośnie. Żałosny wampir. Czaszka jednak, była tak samo gładka i święcąca. Dodatkowego blasku dodawało jej światło księżyca, które za ułamek sekundy miało zostać przyćmione przez chmury, pod wpływem wydarzeń, które miały nastąpić.

"Kontynuując i komentując tę przykrą sytuację: myślałem na początku, że zawiodłem się tobą. Chciałem się już książkami w desperacji podcierać, choćbym rozum stracił. Ale nie! Ja cię ciągle kocham. Co widzisz zresztą? Wypiłeś moją krew, tak zrobiłeś i sprawiło ci to niemałą przyjemność, czyż nie? Ja jednak nie umarłem, leżę tu przed tobą w postaci najgorszego, plugawego gadającego ścierwa. Kojarzysz motyw? Jasne, że nie. Bo to ja go teraz kreuję. Za sto lat, nastolatki będą miały mokro czytając o tym w twych kolejnych kronikach (naprawdę, to jeszcze nie koniec!)."

"Nie rozumiem, mon dieu" udawał głupa, którym akurat teraz naprawdę był. "Of course you do not understand! Czytałeś Rimbauda? Ty to nie ty, ale ktoś inny. Nieświadomie zrobiono ciebie uzurpatorem, skręcono twoją osobowość jak kawałek waty żeby podłubać nim sobie w uchu."

"Że co?" nagle jego słuch zrobił się ostrzejszy i łapał powoli znaczenia metafor swojego martwego rozmówcy.

"Ja marwy jestem, a jednak gadam. Ty, niby też martwy jesteś, choć w porównaniu ze mną, marny z ciebie flak, rozklejasz się drogi panie. Może trochę kreolskiej krwi? Nie? Nie? Spytasz: a kogo to krew, złego czy niewinnego? A czy Jezus był Evildoer'em? Postawiłem już na tym krechę. Zapomniałem, Little Brother. Kumasz chopie? Nadążasz?"

Wampir przysnął, lecz puszcząjąc ohydnego bąka sam siebie obudził. Czy to możliwe w martwym ciele? Żadna magia czy fenonem mnie już nie powinien dziwić. Nie po tym. "Co za bałwan..."

"Mind you words, kochany, ja jestem magnificent, podoba mi się ten tytuł, don't forget about it". Oczy w czasie tego bełkotu znowu zaczęły mu się przymykać. Jednak głos Daniego lecący w tle, i zaczanający kolejną krwawą uwerturę, spać nie pozwoliłby już praktycznie nikomu.

"Przejdź do rzeczy, młodzieńcze, nie widzę celu, do którego zmierzasz. Rimbauda czytałem, jak mógłbym nie. Kocham jego 'Iluminacje'..."

"Oh już widzę, żeś marnie studiował poetów przeklętych. Może dlatego, że sam jesteś potępiony?"

"Sorry, że tak spytam, celowo przeginasz pałę?"

Nastąpiła chwila ciszy. Ich spojrzenia spotkały się.

Łzy wampira przestały płynąć. W jego oczach nagle narrator zauważył zaciekawienie. Ponownie zaczał gładzić się ręką po lekko już szortskiej klacie, na którą wylał przecież niemało krwi. Jego wara zrosła się, niestety niefortunnie. Wyglądał jakby miał zajęczą...

"Przykro patrzeć, choć wiesz, nie przejmuj się, to lepsze niż zgubione oko" powiedział mężczyzna w worku ledwo tłumiąc śmiech. Nieśmiertelny pomacał się po twarzy.

"Nosz bardzo śmieszne" stwierdził i poleciał szybko w kierunku lustra. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom płakał i śliptał jak małe dziecko, które właśnie spadło z rowerka. Śmiech dawnej ofiary mieszał się z jazgotem Cradle of filth.

"Pieprzę to"

Podszedł do odtwarzacza i włączył swoją ulubioną muzykę: Kunst der Fuge, Bacha.
"Nie mów, że teraz to poleci, tego nie da się słuchać! Zachowujesz się jakbyś wielbił samą nazwę, strukturę rozwalonych na pięciolini nut, czystą matematykę, a nie natchnienie, którego od wielkich kompozytorów oczekujemy oraz dźwięki!" krzyknął facet w worku lekko się poprawiając.

Dupa mu zdrętwiała.

"Puść coś innego!" znowu ryknął.

"Matko Boska Częstochowska! Zaczynam żałować, że przyszedłem tu i cię zabiłem. Wybredna z ciebie świnia, tyle ci powiem. Ale niech ci będzie, Sonata księżycowa Beethovena, pasuje?"

"Dobre jest, ale dawaj Sylviana, wiem, że go nie znasz, dlatego chcę żebyś zatopił ucho, skoro wargi masz pocharatane i.." Zanim zdąrzył skończyć leciało już 'The scent of magnolia' a wampir siedział na kanapie w pozycji dokładnie takiej samej w jakiej był przedtem. Czyżby nic się w tym okresie nie zdarzyło?

'Dość tych halucynacji' pomyślał. Jakby tylko mógł trzasnąć w stół, trzasnąłby w niego. Teraz jego ręce były jak dwa patyki. Uderzając się w czoło, mógłby je sobie połamać (tj ręce, nie czoło).

"Będziesz dalej zmieniał temat i odwracał moją uwagę, to nigdy nie skończymy. Gadałem o Rimbaudzie?"

"eee"

"Odpowiadaj jak cię pytają!"

"Tak.."

'oho, mięknie powoli' pomyślał, nie zważając, że tamten, mógł wyłuskać tę cenną informację. Czyżby studiował intensywnie "Erystykę" Schopenhauera i podążał za jej prawami? Jeśli tak, to zaprawdę, narrator jak tylko się o tym dowie, potępi na końcu ten niechlubny czyn.

"Ty to nie ty! Ty to ktoś inny. Zmiękłeś kolego i pora żebyś to sobie uświadomił" powtórzył. "Pod tymi surowymi słówkami, rozkazami i komendami, narcystycznym dupochwalstwem, że Ci lepsi, którzy twoją krew mają w sobie, bla bla, bla, kle kle kle, zaraz zamienie się w bociana, podlecę do ciebię, usiądę na ogolonym łbie i zaczne stukać aż dobiorę się go płynu mózgowo rdzeniowego!" kwestię wykrzyczał, że zęby mu prawie powypadały, a uszy zatrzęsły się choćby w pobudzeniu czekoladowym. Kontynuował: "Dałeś sobą manipulować, dałeś wsadzić sobie palec w tyłek po cimoku, jak to moja prababka mówiła. Pięknie. Z tego dawnego diabła wyciągneto tylko kilka cech, posegregowano je, zapisano na żółtych karteczkach, które przyczepia się do lodówki, i nalepiono ci na je czoło, żebyś w razie potrzeby mógł przeczytać co na nich jest i wydobić z głębi otumanionej duszy resztkę swoich własnych, niepowtarzalnych cech"

Wampir siedział totalnie skołowany, jakby ktoś mu właśnie zarzucił oponę z traktora na szyję.

"W mordę jeża, jest aż tak źle?"

"Czy aż tak, hm, no przesadzał nie będę. Nie znoszę ekstremizmów, nie znoszę zalepiania postaci śniegiem i strzelania do nich z procy kawałkami lodu. Łup i nosa nie ma, łup i łeb cały odpadł!"

"Dziwne te twoje metafory, ale wiesz, coś w nich jest"

"Powiadasz"

Mężczyzna tak przejął się szczerym zainteresowaniem wampira, że zapomniał, iż worek opadł maksymalnie na ziemię odsłaniając wszystkie części jego wątłego i sinego ciała. Nawet pępek! Szybko okrył się nylonem.

"Kłamał nie będę, wiesz to"

"To znaczy... jesteś aniołem?"

"Nie medno, nie jestem, jestem martwy, leżę tu, na pół zgnity, a ty gapisz się we mnie i powoli uświadamiasz sobie, że padłeś ofiarą perfidnej manipulacji autora, że litując się stworzyłeś nową definicję kiczu. Głaskanie po główce nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Czaisz? Przestałeś mówić już swoim własnym głosem. Mówisz głosem nie swoim, a schulcowskiego manekina, kierowanego przez zamysł ciebie opisującej postaci pisarza. Przejrzyj na oczy, nie na darmo mają taką barwę"

"Wiesz co... chyba masz ra.." Coś mu przerwało. Po chwili jednak kontynuował. "Trzeba będzie pare rzeczy sobie wyjaśnić". Uśmiechnął się. Porozglądał się wokół siebie. W pokoju panował straszny smród. Zdechlak leży marnie i padlinowato w rogu. Nie dycha. Już chyba od ośmiu dni! To przez tę wilgoć. Cholerny Nowy Orlean. Cały czas leje. Ten dźwięk działał jednak na niego kojąco. Szczególnie teraz, gdy w powietrzu rozchodziły się dźwięki 'la mer' Dziewięcio calowych gwoździ.

Próbował wstać. Coś go krępowało.... Nie zauważył, że jedna ręka ciągle tkwi w spodniach.

"Cholera"...

'To się wytnie' pomyślał.


18 październik, 2004.

Dead_Star