Memnoch Diabeł: cytatytłum. Robert Lipski Jestem pyszałkiem. Egoistą. Uwielbiam poklask i lubię znajdować się w centrum uwagi. Pragnę chwały. Chcę, aby właśnie na mnie zależało Bogu i szatanowi. Chcę tego, chcę, chcę, chce, chcę.
Nie daj się zastraszyć. Jeżeli już masz trafić do piekła, to nie wchodź tam roztrzęsiony ze strachu, lecz wkrocz z dumnie podniesioną głową.
Ta twarz wyglądała naprawdę groźnie. Pierzaste skrzydła. Dopiero teraz je ujrzałem. Nie były błoniaste, jak u gadów, ale upierzone. A ta twarz, klasyczne mocne rysy, długi nos, podbródek... to oblicze znamionowało brutalność i drapieżność. Dlaczego jednak posąg był czarny? Może miał przedstawiać świętego Michała wtrącającego diabły w otchłań piekielną, gniewnego anioła, uosobienie prawości. Nie, miał za bardzo zmierzwione włosy i wyglądał zbyt niechlujnie. Zbroja, napierśnik... nagle spostrzegłem najbardziej wymowne szczegóły. Ta istota miała nogi i kopyta jak u kozła. Szatan.
Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, po czym rozmyślnie zaczął się zmieniać; jego postać rozrastała się, ciemniała, skrzydła znów uniosły się w górę niczym dwa bijące pod sufit słupy dymu, rozległ się ogłuszający gwar głosów, a za nim pojawiła się mocna poświata. Ujrzałem włochate koźle nogi zbliżające się do mnie. Moje stopy nie odnalazły podłoża, na którym mogłyby się oprzeć, moje dłonie nie mogły dotknąć nic innego prócz niego. Krzyknąłem przeraźliwie. Ujrzałem błysk czarnych piór i łuki skrzydeł unoszących się coraz wyżej! Hałas był teraz mieszaniną niezrozumiałych głosów - ogłuszającej muzyki!
Ujrzałem kształty pośród wiru, jedne antropomorficzne, inne rozmyte, z ledwie tylko zarysowanymi twarzami, ale otaczały mnie ze wszystkich stron, były wszędzie, widmowe postacie, zjawy, usłyszałem też ich słabe głosy, szepty, krzyki, skowyt, mieszające się z zawodzeniem wiatru. Dźwięki te nie czyniły mi już żadnej szkody, w przeciwieństwie do tego, co było wcześniej, a jednak słyszałem je, gdy się wzbijaliśmy, obracając się jak wokół osi; tunel zwęził się, dusze zbliżyły tak bardzo, jakby pragnęły nas dotknąć, korytarz znów się rozszerzył, by jednak zaraz się zwęzić.
Także tutaj wszędzie byli ludzie, ludzie wypełnieni światłem, mrowie antropomorficznych sylwetek; z nogami, rękoma, promiennymi twarzami, włosami, w różnego rodzaju strojach, lecz ubiór nie wydawał się tu ważny; ludzie ci przemieszczali się, pojedynczo lub grupkami, obejmując się nawzajem, ściskając sobie dłonie lub trzymając się za ręce. Bogu wydaje się, że obserwując, jak wszechświat ewoluuje, pozna prawdę o sobie. Bo widzisz, to, co stworzył, jest wielkim Dzikim Ogrodem, ogromnym eksperymentem na niewiarygodną skalę, który ma wykazać, czy w efekcie pojawi się istota taka jak On. Byliśmy świadkami powielenia i destrukcji! To, co wcześniej było jedynie zmianą - wymiana energii i materii - przybrało obecnie inny wymiar. Zaczęliśmy dostrzegać początki trzeciego objawienia, lecz pojęliśmy to dopiero gdy z roślin wydzieliły się pierwsze organizmy zwierzęce. Gdy tak obserwowaliśmy ich ostre, zdeterminowane ruchy i pozornie większy wachlarz możliwości wyboru, poczuliśmy, że iskierka życia, którą w sobie mają, jest w istocie bardzo zbliżona do tej, która płonie w nas samych.
Chodzi o to, że nie potrafimy zrozumieć niebios, ponieważ nie nauczono nas, że niebo skupione jest właśnie na ziemi. Przez całe życie wpajano mi coś dokładnie przeciwnego, próbowano wmówić, że materia nic nie znaczy, że jest jedynie więzieniem dla duszy.
Samoświadomość i świadomość czyjejś śmierci wytworzyła w ludziach poczucie odrębności, a owa odrębność, ta jednostkowość, lękała się śmierci; bała się unicestwienia! Widziała to, wiedziała, co to takiego, była tego świadkiem. I modliła się Boga, aby nie dopuścił, by coś takiego było pozbawione głębszego znaczenia. Ta sama nieustępliwość, mówię o nieustępliwości wspomnianej odrębności, sprawiała, że dusza ludzka żyła dalej, nawet po śmierci ciała, naśladując jego kształt, zachowując spójność, innymi słowy: kurczowo trzymając się życia i przystosowując się poprzez przybranie postaci zbliżonej do tej, jaką miała w jedynym znanym jej świecie.
Na ziemi niechaj postrzegają cię jako demona! Bestię Bożą - boga tańca, uczt, trunków i uciech cielesnych oraz wszystkich tych rzeczy, które ukochałeś bardziej aniżeli m n i e, do tego stopnia, że potrafiłeś otwarcie rzucić mi wyzwanie. Niechaj cię takim postrzegają, jeżeli tego zechcesz, a twoje skrzydła niech mają barwę sadzy i popiołu, nogi zaś niechaj będą na podobieństwo nóg kozła, jakbyś był bożkiem Panem! Możesz też się pojawiać wśród nich w ludzkiej postaci, tak, zezwalam ci na to w swej łaskawości, byś pojawiał się między nimi jako mężczyzna, gdyż tak bardzo cenisz sobie bycie człowiekiem. Lecz nie wolno ci pojawiać się wśród ludzi jako anioł! Nigdy, przenigdy! Nie będziesz wykorzystywał swej anielskiej postaci, by ich mamić i wodzić na manowce, by ich oczarować ani wzbudzać podziw. Ty i twoi obserwatorzy czyniliście to zbyt często. Dopilnuj jednak, byś przechodząc przez bramę niebios, wyglądał jak należy, aby twe skrzydła, podobnie jak szata były śnieżnobiałe. Pamiętaj, w moim królestwie masz wyglądać jak mój archanioł!
To był Bóg! Nie ulegało wątpliwości. Był przyobleczony w ciało, ciemne, ogorzałe od słońca, z ciemnymi włosami i ciemnymi oczami, jak u ludów pustyni - ale to był Bóg! Mój Bóg! Siedział tam w tym materialnym ciele, patrząc na mnie ludzkimi oczami i oczami Boga, i dostrzegłem światłość wypełniającą Go i zamkniętą w Nim, ukrytą przed zewnętrznym światem przez Jego ciało, jakby było ono najsilniejszą membraną oddzielającą niebo i ziemię. Jeżeli było coś bardziej przeraźliwego niż to objawienie, to chyba tylko świadomość, że mnie rozpoznał, że czekał na mnie, a ja, patrząc na Niego, poczułem bezgraniczną, bezwarunkową miłość.
Lecz wiedz, Memnochu, że to przez moją śmierć zostanę zapamiętany. Przez moją śmierć. Będzie ona straszna. Nie zapamiętają mnie przez moje zmartwychwstanie, możesz być tego pewien, gdyż jest to coś, w co wielu prostaków nigdy nie uwierzy, ponieważ nie zobaczy tego na własne oczy. Jednak moja śmierć owocuje potwierdzeniem wszystkich znanych mitów i równocześnie usunie je w cień, ponieważ poprzez śmierć Bóg ofiaruje siebie, by dzięki temu lepiej poznać dzieło Stworzenia. Cierpienie jest złem tego świata. Cierpienie to rozkład i śmierć. To straszne, Panie. Chyba nie wierzysz, że takie cierpienie mogłoby komukolwiek wyjść na dobre. To cierpienie, ból, krew, świadomość kresu muszą zostać zlikwidowane na tym świecie, jeżeli ktokolwiek ma dostąpić zaszczytu ujrzenia Boga!
Krzyż, gwoździe wbite w Jego przeguby, a nie dłonie, Jego ciało wijące się i szamoczące, jakby w tych ostatnich chwilach próbował uciec, głowa raz po raz uderzająca o drewno, ciernie coraz głębiej wbijające się w Jego skórę, potem gwoździe wbijane w Jego stopy, Jego oczy wywracające się w oczodołach, dudnienie drewnianego młota, a później światło, oślepiające światło przybierające na sile, jak wówczas gdy wyłoniło się zza balustrady w niebiosach, wypełniające cały świat i unicestwiające nawet tę ciepłą, smakowitą, rozkoszną krew, którą wypiłem. Światło, a raczej światłość, a wewnątrz postać na Jego obraz i podobieństwo! Światło wycofało się, błyskawicznie, bezgłośnie, pozostawiając po sobie długi tunel albo ścieżkę, i pojąłem, że ścieżka ta wiodła prosto z ziemi do światła.
Wokół mnie błyszczały złote mozaiki, spływające krwią mordowanych bez litości mężczyzn i kobiet. Tratowały ich konie. Ciało dziecka uderzyło w mur nade mną, czaszka pękła, maleńkie kończyny posypały się jak deszcz u moich stóp. Jeźdźcy dobijali uciekających, szerokie, obosieczne miecze rozrąbywały obojczyki i ramiona. Rozbłysk strzelających wysoko płomieni sprawił, że zrobiło się jasno jak w dzień. Kobiety i mężczyźni pierzchali przez łukowate sklepienie wejścia. Ale żołdacy ruszyli ich śladem. Krew spłynęła na ziemię. Krew spłynęła na cały świat.
Wyniosłem mój tron ponad Jego, jak mawiają poeci i redaktorzy Pisma, ponieważ wiem, że aby osiągnąć niebo, dusze nigdy nie potrzebowały cierpienia, że pełne zrozumienie i przyjęcie Boga nie wymagało postu, plag, ukrzyżowania ani śmierci. Wiem, że ludzka dusza przewyższyła Naturę i potrzebowała jedynie odrobiny spostrzegawczości oraz umiłowania piękna, aby tego dokonać! Hiob był Hiobem, zanim dosięgło go pasmo nieszczęść! Podobnie, gdy było już po wszystkim! Czego Hiob nauczył się dzięki cierpieniu, czego nie wiedziałby wcześniej?
Takie właśnie jest piekło, prawda? - spytałem trwożliwie. - To... miejsce, gdzie uczysz się pojmować, co czyniłeś innym... gdzie masz zrozumieć, jakie im zadawałeś rany...
- Piekło to miejsce, gdzie naprawiam Jego błędy - powiedział. - Tam regeneruję umysły, by stały się takimi, jakimi mogłyby być, gdyby nie wypaczyło ich cierpienie! W piekle nauczam kobiety i mężczyzn, że mogą stać się lepsi od Niego. Ale na tym polega moja kara - moje piekło - za to, że wszedłem z Nim w spór, muszę tam się udać i pomagać duszom, by wypełniły swój cykl, tak jak On go postrzega, i muszę żyć tam razem z nimi! Bo jeśli nie będę im pomagał, jeżeli nie będę ich szkolił, przyjdzie mi zostać tam na zawsze! Jednak to nie piekło jest moim polem bitwy. Jest nim ziemia.
- A kto stoi za tymi drzwiami - rzekł posępny pomocny duch, zjawa kobiety o przepięknych, świetlistych włosach migoczących eteryczną bielą. Dotknęła delikatną dłonią mojej twarzy. - Zobacz. - Podwójne drzwi właśnie się otworzyły, półki regałów uginały się od ksiąg. - Twoi umarli, najdroższy, twoi umarli, ci wszyscy, których zabiłeś!
Uniosłem lewą rękę, aby odtrącić jego dłonie sięgające w moją stronę, ale rzucił się na mnie z impetem spotęgowanym mocą jego skrzydeł i nieomal rozciągnął mnie na wznak na bazaltowych stopniach. Poczułem, jak jego palce zagłębiają się w moim lewym oczodole! Poczułem, jak rozchylają mi powieki i przy wtórze przeraźliwej eksplozji bólu wbijają moją gałkę oczną do środka czaszki, zaraz jednak lepka, galaretowata masa spłynęła po moim policzku, przeciekając między moimi drżącymi palcami.
po chwili zacząłem chłeptać krew, zlizując ją z młodych, różowych, dziewiczych warg, bezpośrednio z jej łona. To nie była czysta krew, ale pochodziła od niej, z jej silnego, młodego ciała, ta krew nie wiązała się z żadnym bólem ani ofiarą, była jedynie okazaniem pewnej wyrozumiałości wobec mnie, wobec niewysłowionego czynu, którego właśnie dokonywałem. Nie pominąłem nawet jednej kropli.
Pobiegliśmy razem, oślepieni coraz silniejszym światłem, a za mną rozległ się górujący pośród gwaru tłumu głos Armanda: Dotarłem do pustego budynku, gdzie mieścił się kiedyś ekskluzywny salon samochodowy. Przez pięćdziesiąt lat w tym właśnie miejscu sprzedawano najdroższe wozy, a teraz była tu już tylko pusta skorupa z przeszkloną witryną. Dostrzegłem w szybie własne odbicie. Znów wyglądałem jak istota nadnaturalna, bez skazy, z parą niebieskich oczu. |