Eufrozyne

Posiadłość Blackwood - recenzja


Posiadłość Blackwood to opowieść o dziejach dumnego i niezwykle bogatego rodu. Głównym bohaterem i zarazem narratorem powieści jest Tarquinn Blackwood, który przybliża nam historię swojej rodziny. Historię niezwykłą, pełną zjaw i mrocznych tajemnic. Posiadłość... posiada wspaniały klimat mieszczący się gdzieś pomiędzy sagą rodzinną a powieścią o duchach. Czytając ją pragniemy dowiedzieć się jakie tajemnice kryje ród Blackwoodów i czy młody Quinn będzie w stanie przejąć obowiązki głowy domu. Co spotkało Rebekę i kim jest tajemniczy nieznajomy? Dlaczego Goblin ukazuje się tylko Quinnowi i skąd on się właściwie wziął? Po każdej przeczytanej kartce coraz bardziej pragniemy dotrzeć do końca książki i rozwikłać wszystkie zagadki. Dlaczego więc jest to najgorsza, najnudniejsza i najbardziej wkurzająca książka jaką kiedykolwiek czytałam?

Powód nr 1 - Miss(ter) Blackwood

Duży chłopiec, pragnący być mężczyzną i głową rodziny. Super genialne dziecko, które miało tylko prywatnych nauczycieli i uczyło się tylko tego, czego chciało. Paniczyk, dla którego odpowiedzią na wszystko jest sypnięcie złotem z garści. Młody inteligent zakochujący się od pierwszego wejrzenia, nie słuchający nikogo i łamiący wszelkie zasady i obietnice. Fetyszysta starych stóp, miłośnik goblinów, tracący dziewictwo z duchem i robiący dziecko służącej. Biseksualista, który nie może być normalny bo przecież 'nie potrafi wbić gwoździa w deskę'. Oto nasz główny bohater.

Powód nr 2 - Rodzina Adamsów

Ród Blackwoodów jest po prostu chory. Bez przerwy wyznają sobie miłość, sypiają ze sobą, całują się i obejmują. Dla mnie ma to posmak patologii i kazirodztwa, mimo iż do zbliżeń nie dochodzi. Dzielą tę wspólną cechę z Mayfairami, którzy jakoś nie mają najmniejszych skrupułów, aby sypiać ze swoją najbliższą rodziną. Nie jest normalne również to, że dwudziestoletni chłopak sypia w nocnej koszuli, a w łóżku zawsze ma jakąś starą babę, bo nie potrafi spać sam.

Powód nr 3 - Wolność, Równość, Braterstwo

Oczywiście zgadzam się z tym, że wszyscy ludzie (i insze stwory) powinny mieć równe szanse, ale wycinanie absolutnie każdej postaci z jednego szablonu to już przegięcie. Mam niestety wrażenie, że Anka od kilku lat idzie na łatwiznę i zamiast wymyślać nowe postacie, po prostu zmienia ich imiona. Każdy, ale to absolutnie każdy w posiadłości jest bogaty, diabelsko przystojny bądź piękny, super inteligentny, błyskotliwy, otwarty, tolerancyjny i jaki tylko jeszcze chcecie. I, o dziwo, wszyscy podzielają poglądy autorki.

Powód nr 4 - 'bogowie dali ludziom poczucie humoru, żeby wynagrodzić im jakoś to, że dali im seks'

Irytowało mnie także seksualne rozpasanie głównej rodzinki. Jestem w stanie zrozumieć, że mieli różne upodobania, ale przenigdy nie dam wiary temu, iż oficjalnie mówili o tym tak lekko, jakby każdy na świecie robił dokładnie to samo. Ród Blackwoodów ma swoje tajemnice, nie każdy jest potomkiem tego, kogo nazywał dziadkiem czy pradziadkiem, jasne to się zdarza. Nadawanie własnego nazwiska i pełne uznanie dzieci nieślubnych, śmiem wątpić, aby to było normalne w tak starej i wpływowej rodzinie, ale niech im będzie. Bardzo stara ciotka podskakująca ze szczęścia, że młody dziedzic jest biseksualny, jakoś nie wierzę, ale też niech im będzie. Za to seks z duchami i goblinami, któremu nikt nie zaprzecza, który jest raczej obiektem cynicznych uśmieszków i lekko uszczypliwych, acz dobrotliwych rodzinnych komentarzy? Tego za nic nie kupię.

Powód nr 5 - Gdybym był bogaty

Anne Rice fortuna uderzyła do głowy. Tak bardzo naszpikowała swoją książkę różnymi skarbami, że powieść stała się mniej realna niż fantasy ze smokami. Rice zawsze obdarowywała bogactwem swoich bohaterów, ale jakoś łatwiej było mi uwierzyć w bajeczny przepych rezydencji Lestata i Louisa niż w wylewającą się drzwiami i oknami gotówkę rodziny Blackwood. Może dlatego, że nigdy nie miałam prywatnego nauczyciela i nie jadam śniadania na talerzu ze złota. Rozumiem, że bogacze również mają prawo pojawiać się na kartach powieści, ale powinni mieć choćby malutki rys prawdziwych ludzi. Posiadłość jest wielka, a jej opis wygląda tak, jakby ktoś Ance zapłacił za reklamę (albo to jej dom, który koniecznie chce sprzedać), dobra - ujdzie, przecież mieści się tam również hotel, więc może być wspaniały. Wyspa Słodkiego Czarta, ze złotymi meblami i marmurami - przesada, takie to... nie pasujące do otoczenia, ale dobra może być. Gigantyczne kolekcje kamei z różnych kamieni szlachetnych, no dobrze w końcu są zbierane od lat. Jednak kiedy czytam, że Quinn musi ubrać garnitur od Armaniego i najlepsze buty i krawat na spotkanie z własnym lekarzem, aby poczuć się jak człowiek, albo przespać się w najlepszym apartamencie, bo nie mógł się porządnie wyspać w tamtej bogatej willi, to zaczynam się czuć jak biedna sierotka, albo jakiś robak, którego tacy ludzie codziennie rozgniatają. No i traktowanie bogactwa jako leku na całe zło. Nie ma znaczenia czy kupują ubrania czy ludzi, jest to dla nich całkowicie naturalne. Chcesz wystawić paszport dla genialnego dziecka, które znasz od 5 minut? Nie ma problemu, po prostu idziesz do urzędu, mówisz, że on się nazywa tak i tak i już dostajesz paszport na jego nazwisko (scena wygląda dokładnie w ten sposób, no... dwie osoby mówią kto to jest).

Powód nr 6 - Dom Frankensteina

Ta Kronika oferuje nam niezwykle bogatą listę różnorakich potworów. Mamy czarownice, wampiry, Goblina gwałciciela, cały tabun duchów, a na deser jeszcze hermafrodytę. Rozumiem, że autorka wypłynęła właśnie na opisywaniu osób innych, nieprzeciętnych, a jej ulubionymi tematami są wampiry, czarownice i duchy, jednak tutaj jest tego za dużo. Jestem przeciwniczką zbytniego mieszania stworów i wątków, głównie dlatego że łączy się je na siłę. Poza tym zbytnie naszpikowanie powieści dziwactwami pozbawia ją całej tajemnicy. Kiedy praktycznie każdy z bohaterów jest innym szkaradztwem to zaczyna się robić taki Dom Frankensteina, w którym przestajemy zauważać, że dana postać jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Staje się tylko częścią tłumu.

Powód nr 7 - Zuoo nie istnieje

Nie ma czegoś takiego jak zły człowiek/duch/goblin/czarownica. Nawet jeśli ktoś jest zły to tylko dlatego, że strasznie cierpi i najdalej w następnej Kronice zostanie oczyszczony ze wszystkiego. Zabiłaś go? Spoko on cię skrzywdził, nie martw się. Ona zabija, ale to dlatego że się z niej śmiali, jest przecież dobra. Co, on chciał cię zniszczyć? Nie, nie to nie jego wina, jest po prostu zazdrosny. Piętnastoletnia nimfomanka dobrała się do spodni każdego kuzyna? Ale przecież ona... ona... jest piękna i Quinn ją kocha, więc trzeba jej wybaczyć. Ta kobieta bije dzieci? To dlatego że jest biedna, kupmy jej nowy dom i dajmy milion dolarów tygodniowo, to stanie się wzorową matką (i tak też się dzieje!).

Powód nr 8 - Lestat

W Posiadłości mamy wątpliwą przyjemność znów spotkać się z Lestatem. Niestety nie ma już w nim nic z uwodzicielskiego diabła, zamiast tego pełni tu rolę pomnika. Jego postać jest przedstawiona jako kryształowa i tak wspaniała, że za każdym razem, kiedy się pojawiał, zaczynałam się rozglądać, czy czasem nie przyleci jakiś gołąb i na niego nie na..., no zrobi to, co gołębie całego świata robią pomnikom. Niestety nawet kiedy autorka przestaje go podziwiać i daje mu możliwość coś powiedzieć, albo zrobić, mamy jedynie powtórkę z poprzednich Kronik: wyznawanie miłości wszystkiemu, co oddycha i na drzewo nie ucieka, przemienianie wszystkiego, co uciekało za wolno i opłakiwanie każdego, kto uciekł w stronę Światłości.

Powód nr 9 - Amfibie pokojów i prące arterie

Posiadłość Blackwood czytałam w wersji polskiej (Rebis tłum. Paweł Korombel) przez co nie wiem, czy mam tykający prezent podesłać do autorki czy do tłumacza. Język powieści jest... powiedzmy, że niespójny. Są momenty, których zwyczajnie nie da się czytać. W tekście jest sporo literówek, ale o to nie mogę mieć większych pretensji. To, co mnie irytuje najbardziej, to dziwaczne przemieszanie kolokwializmów z językiem wysokim (albo próbującym takowy udawać). Abyście wiedzieli, o czym mówię podaję parę przykładów co dziwniejszych zwrotów (nie wszystkie są cytatami, ale kontekst i same wyrazy pozostają bez zmian):

- siorbałem z ludzi na przyjęciach
- czasami użytkuję moje palce do gry na pianinie
- przejść amfibię pokojów
- czułem krew prącą arterią
- na egzaminach do colleag'u też byłem w czubie
- wygoliłem całą butelkę szampana

Widzicie teraz, że książki tak napisanej nie można brać na poważnie.

W dodatku dialogi są tak płaskie i beznadziejne, że nie jestem w stanie stwierdzić, kto bardziej zawinił. Przytaczać ich nie będę, jeśli widzieliście jakąkolwiek telenowelę, to wiecie dokładnie jak wyglądały wszystkie rozmowy Quinna z Moną, przepraszam Abelarda i Ofelii Nieśmiertelnej.

Powód nr 10 - To co zawsze

Tutaj wspomnę tylko krótko o różnych innych głupotkach z tej książki, które mają wiele wspólnego z poprzednimi Kronikami. Zwykle lubiana przeze mnie hipertekstualność w książkach Anki nabiera zbyt wielkiego znaczenia, przez co robi się chaos i całość fabuły serii za bardzo się zapętla.

Wszyscy są ze sobą w stu procentach szczerzy. Tak się nie zdarza, ludzie lubią coś zatrzymywać dla siebie, no przynajmniej niektórzy, a tutaj każdy mówi wszystkim absolutnie wszystko. Jest to zwyczajnie niewiarygodne.

Za dużo pitolenia o niczym. Anka opisuje nam KAŻDY posiłek jaki jest spożywany przez bohatera i jego rodzinkę. Można by napisać doktorat z tego, co jadają bogacze w Nowym Orleanie.

Robienie na siłę biseksualisty, albo chociaż niezwykle tolerancyjnej osoby z każdej pojawiającej się postaci, a następnie przerabianie jej na wampira.

Miłość od pierwszego wejrzenia. Jedno spojrzenie na młodą nimfomankę, a już mamy gorącą miłość, trwającą wieki, propozycje ślubu i nieśmiertelności i nic tego nie zmieni. Bo jak dobrze wiemy każdy zakochany nastolatek będzie czekał 4 lata na ponowne spotkanie ze swoją ukochaną. A wspomniałam już, że ich rodziny będą z tego powodu zachwycone i również ich od razu pokochają?

Wampiry na mszy... Modlące się i przyjmujące opłatek... Czy to potrzebuje komentarza?

Brak logiki. Kiedy myślisz, że już nie może być gorzej, i że nic głupszego nie da się już wymyślić, autorka dorzuca kolejną garść absurdów.

Podsumowując: sama historia rodziny łącznie z duchami, a nawet z Goblinem jest nawet ciekawa i mimo pewnych dłużyzn dałoby się ją czytać. Rebeka, Petronia, ich historie i duszny bagienny klimat dają nadzieję na ciekawą powieść. Gdyby pozbyto się wampirów i czarownic, to powieści nie zepsułby nawet główny bohater. Niestety nie można oceniać książki za to, czym mogłaby być, więc moja dobra rada: jeśli chcecie kupić Posiadłość Blackwood to tylko największemu wrogowi.




data publikacji: 21.11.2010. Wszystkie prawa zastrzeżone.