Ereszkigal
Feast of All Saints - Zwierciadło na gościńcuRecenzja wydania angielskiego Przychodzi mi recenzować jedną z najmniej znanych powieści Anne Rice, historię spisaną w 1979 roku, czyli nie tak od razu, ale tuż po Wywiadzie z wampirem. Nie licząc wątpliwej jakości erotyków i Krzyku w niebiosa, jest to jedna z nielicznych powieści tej autorki nie zawierająca w sobie ani grama fantastyki. Feast of All Saints* to powieść obyczajowa, rozgrywająca się na szeroko rozumianym historycznym tle. Jej bohaterami są reprezentanci grupy społecznej, zamieszkującej XIX - wieczny Nowy Orlean, w czasach poprzedzających Wojnę Secesyjną: Wolni Kolorowi Ludzie (Les Gens De Couleur Libres). Kim w zasadzie byli? Na ogół tym terminem określa się wszystkich afroamerykańskich wyzwoleńców, potomków białych panów i ich czarnych niewolników, a także potomków białych i kolorowych wyzwoleńców. Innym terminem, z jakim się spotykamy jest określenie: Kolorowi Kreole (dla uściślenia: słowo 'Kreol' nie oznacza tylko, jak się powszechnie mniema, mieszańca, ale też potomka francuskich, portugalskich lub hiszpańskich kolonistów, urodzonego już w Nowym Świecie). Szybko stali się częścią tego zadziwiającego amerykańskiego amalgamatu ras i kultur, często piastując dobrze płatne i szanowane zawody rzemieślników, artystów, zakładając własne firmy, a nawet stając się (o ironio) właścicielami ziemskimi. Choć ich prawa obywatelskie w żaden sposób nie dorównywały białym (zakaz głosowania, nierówne prawa przed sądem etc.), mogli kształcić się, prowadzić interesy, nabywać dobra i je dziedziczyć. Anne Rice przedstawia w swojej powieści dwie takie rodziny. Marcel Ste. Marie, główny bohater książki, jest synem kolorowej kobiety i bogatego plantatora, z kolei jego przyjaciel, Richard Lermontant, to syn typowo mieszczańskiego, kreolskiego małżeństwa. Przyszywana 'ciotka' Marcela jest właścicielką plantacji, nauczyciel, wykształconym w Paryżu intelektualistą i wagabundą, poznany w dzieciństwie Jean-Jacques - znanym i cenionym cieślą, wyzwolonym niewolnikiem z San Domingo, a znajoma rodziny właścicielką... domu publicznego. Mamy także słynne piękności, na kreolskich balach wyszukujące sobie potencjalnych protektorów, niewolników, królowe voodoo... Tematyka powieści, choć niewątpliwie ciekawa, dla wielu Europejczyków zupełnie nowa i egzotyczna, nie zastąpi nam jednak lekkiego pióra i ciekawej fabuły. Losy Marcela, jego rodziny i przyjaciół, to w znacznej mierze sprawy zwykłe i codzienne: kłopoty z wyborem edukacji, marzenia i fascynacje młodocianego idealisty, pierwsze dylematy sercowe... Dramatyczniej zaczyna się robić dopiero w drugiej połowie powieści, kiedy losy naszych bohaterów porządnie się komplikują i dochodzi nawet do kilku tragedii. Zakończenie jednak rozczarowuje, pozostawiając głównego bohatera i tym samym czytelnika na kompletnym rozdrożu. Żeby jednak do tego etapu dobrnąć potrzeba dużo cierpliwości i samozaparcia, ale o tym za chwilę. Od razu sprostuję też pewne opinie, z jakimi się spotkałam. Na pewno nie można się przyczepić do opisów miasta: znów 'Ryża' udowadnia, że jak ona opisze Nowy Orlean, to czujemy się, jakbyśmy tam już kiedyś byli. Chociaż, po iluś tam książkach tej autorki, można mieć naprawdę dość opisów kropel deszczu spływających po liściach bananowców, woniejącej werbeny i kwitnących magnolii. Ale cóż, Rice 'kwiecista' jest, wiedzą to wszyscy, i cholernie się powtarza. Książka ta podejmuje ciekawe zagadnienie egzystencji społeczności Wolnych Kolorowych Ludzi, a całym 'clue' przewodnim jest, typowe dla pisarstwa Anne, rozdarcie - czyli życie na krawędzi dwóch światów. Kreole wyzwoleni są bowiem jakby trzecią grupą społeczną obok białych i niewolników. Z jednej strony są dumni, pielęgnują swoją historię, z drugiej strony pozbawieni są pełni praw obywatelskich i w porównaniu do białych traktowani jak ludzie drugiej kategorii. Otacza ich skonwencjonalizowany świat, w którym ich los jest niejako z góry ustalony. Kobiety wolnego koloru kończą najczęściej jako utrzymanki bogatych plantatorów. Mężczyźni mogą się kształcić, o ile ich biali ojcowie zapewnią im byt, najlepiej za granicą, ale nie zawsze tak jest i stąd los męskich potomków Wolnego Koloru jest bardzo niepewny. 'Kim jestem i gdzie przynależę, jak sam mogę kształtować swój świat i swoje życie, jak uciec od konwenansów, stereotypów i nie pozwolić by inni decydowali za mnie' - o tym w zasadzie jest ta książka. Tak więc nie sama treść czy idea powieści sprawia, że ciężko się ją czyta i na pewno nie wywoła ona u czytelnika takich doznań jak choćby lektura 'Wampirzych Kronik'. W Feast of All Saints zawodzi niestety warsztat. Rice popełniła zasadniczy błąd w konstruowaniu fabuły tej książki. Otóż pierwsza połowa jest tak potwornie nudna i nic ciekawego się w niej nie dzieje, że ciężko przebić się dalej. Mamy tu do czynienia z typową 'brazyliadą' typu: wzdychanie do siebie, zakochiwanie się, balowanie, strojenie, nauki Marcela (głównego bohatera), włóczenie się po mieście, pijatyki i filozoficzne rozmowy itd. itp. W drugiej połowie nareszcie zaczyna się coś dziać (o ile ktoś heroicznie do drugiej połowy dobije). Sprawy zaczynają się komplikować, mroczne tajemnice rodzinne wyłażą na wierzch, powodując tragedie, a idealistyczny, utkany z marzeń o dalekim i pięknym Paryżu, świat naszego Marcela - niebieskiej ptaszyny, sypie się w gruzy. O tym się w końcu jako tako czyta, bo przecież wszyscy wiedzą, że najciekawiej się robi, gdy rzucimy bohaterom trochę kłód pod nogi. Powstaje zatem pytanie: dlaczego tak późno? W końcówce wydarzenia rozpędzają się, dochodzi do zdrad, gwałtów i zgonów, zaś kończy się to wszystko trochę nijako, z bohaterem u progu nowego, dorosłego życia. Co można powiedzieć o postaciach? Znów jak to u Anne: wszyscy są młodzi, piękni i nieszczęśliwi. Za młodzi, za piękni i zasłużenie nieszczęśliwi bo jeszcze by tego brakowało, gdyby sielanka przepełniała strony tej powieści 'od A do Z'. W zasadzie jest to więc obyczajówka, z dużymi perspektywami na bycie poważną sagą rodzinną. Takie wielopokoleniowe, rozgałęzione rodziny, z własną historią, krwawą przeszłością, duchami, kazirodczymi związkami i innymi pikantnymi tajemnicami, to w ogóle znak firmowy Rice. Może jednak problem z Feast... tkwi w tym, że jest to powieść pozbawiona fantastyki, dlatego tak ciężko jej się jest rozkręcić i zaciekawić czytelnika. Od początku brakuje tu tajemnicy i tego czegoś, co wzmaga naszą ciekawość, i sprawia, że chcemy czytać dalej by dowiedzieć się, co się stanie. Dlatego przez ponad 250 stron ta książka to droga przez mękę, którą ledwo przebrnęłam i gotowa byłam jej wystawić jak najgorszą opinię. No i tak w skrócie, i w ogóle, to nie jest jakaś porywająca historia, to nie jest ciekawa opowieść. Ot, 'zwierciadło na gościńcu' kolorowej społeczność wyzwolonych mieszkańców Nowego Orleanu w XIX wieku. Książka, która niewiele by straciła, gdyby skrócić ją conajmniej o połowę.
|