Ereszkigal

Taltos - Rice'owe Śródziemie


Zdecydowanie najgorsza część cyklu.
Po pierwsze- jest to książka z podobnego rodzaju jak w Kronikach Królowa przeklętych- po części ciągnie wątki z poprzedniej powieści , po części ma charakter kosmogoniczny.
W moim przekonaniu, książka nie wnosi nic nowego poza kolejnym bajdurzeniem w temacie taltosow. Tym razem dostajemy niemal kompletną historię tego gatunku.
Już opowieść Lashera z części drugiej była naciągana , przekombinowana i zbyt fantastyczna jak na moje gusta i jak na Anne Rice. W Taltosie zaś mamy już pełny obraz świata zaludnionego przez olbrzymy i gnomy oraz swoistą nową mitologię.

Gdzie zaś w idei taltosów i krasnoludków miejsce na czary? Czarów nie ma- wszystko pani Rice sprowadziła do problemów ewolucyjno- gatunkowo- genetycznych. To, co w Godzinie czarownic było duchem, demonem, istotą niematerialną; gdzie przedmioty fruwały, gdzie wszystko było nawiedzone; w części drugiej już mocno straciło przez wprowadzenie nowego gatunku: cielesnego demona- giganta. Mimo to coś z dawnej atmosfery zostało. Książki były powiązane zarówno klimatem jak i logicznym następstwem wydarzeń. Taltos zaś stoi nie tyle w opozycji do swoich poprzedników, co dokłada jeszcze jedną cegiełkę do całej tej mayfairowskiej budowli. Cegiełkę, moim zdaniem, zbędną.

Po drugie- cała pierwsza połowa powieści wionie niemiłosierna nudą. Rice wprowadza czytelnika tak długo w akcję, zupełnie zresztą bez polotu i fantazji, że brnęłam przez to jak przez bagno okalające posiadłość Quinna Blackwooda.
Po cóż tak się rozpisywać? Po cóż w ogóle to ciągnąć ?
Najwyraźniej autorka czuła wielką potrzebę żeby opowiedzieć co to się porobiło z tą Talamaska , śledzić kolejne losy Yuriego -cygana, obserwować Rowan w stanie katatonii, poznać nas z kuzyneczką Mary Jane (czy ta postać miała wprowadzać do trylogii atmosferę amerykańskiej wsi?) i nade wszystko irytować nas mądrościami Mony.
Na cale szczęście książka przyspiesza gdzieś tak dokładnie od połowy, czyli kulminacji afery ze Stuartem Gordonem.

Po trzecie- "kwiatuszek" dziejowy: pani Rice wykorzystując lukę historyczną uczyniła taltosow budowniczymi Stonehenge i innych kręgów kamiennych (widać na ziemiach polskich też się musieli gnieździć bo takie kręgi odnajdujemy i u nas ). Ale to jeszcze nic: uznała też, że fajnie będzie jak się z taltosow zrobi Piktów. Zastanawiam się czy to nie powinno nosić nazwy: "Nowa historia świata według Anne Rice".
No i straszny melodramatyzm wyziera z kart tej powieści. Powraca więc do nas, jak fala odbita od brzegu, tragedia osobista autorki związania ze śmiercią jej córki, tym razem wszystko się przelewa w ubolewania Rowan nad zastrzelona przez nią Emaleth połączone ze - czytelnym dla wszystkich obeznanych z Wywiadem z wampirem- kompleksem lalki.
Nie wspomnę o kilku kiczowatych obrazkach rodem z harlequinów i całym "romantycznym zakończeniu" , które dosłownie wyciska łzy z oczu, kiedy to "książę na białym koniu" przybywa po swa synogarliczkę i razem jadą w siną dal aby radośnie i beztrosko ... resztę znają wszyscy.

Na koniec klasyczna ironia czy może paradoks treściowy. Rowan, która skutecznie eliminowała przedstawicieli taltosowej rasy, do spółki ze swoim mężem, jakoś nagle uczuła powołanie aby wspomagać swymi wysiłkami starożytnego taltosa Ashlara.
Podobnie nikt z Mayfairów nie oponował żeby przyjąć do swego domku Morrigan- córkę Mony, zwłaszcza że każdy wiedział czym to grozi. Pozagrobowy tryumf Lashera zapytacie może?

Teraz trochę o tym co istotne i może być wartościowe w tej książce, choć żadna oryginalność to jeśli o Rice chodzi nie jest;
Mianowicie wyeksponowany został motyw osamotnienia, obcości, alienacji czyli outsideryzm. Jest ten biedny Ashlar, żyje sobie tysiąclecia na naszej planecie, jest ostatnim przedstawicielem swojej rasy i mu smutno. Za jedynego kumpla robi mu krasnoludek- odwieczny wróg taltosów.
No i cierpi niewysłowienie ten Ashlar, jest mu źle , pragnie akceptacji, a z drugiej strony wie ze spotka go zawód, że ludzie go zdradzą, że się go będą bali itd.
Napędza nam ta tragedia bohatera i balansowanie na krawędzi dwóch światów dramaturgię, ale to już było, i w dodatku lepiej pokazane przez Rice na przykładzie wampirów. Zapewne też w Kronikach zawarła autorka o wiele więcej aspektów istnienia obok siebie dwóch rożnych "gatunków" niż w jednowymiarowym dość świecie taltosow. Poza tym ,co tu dużo kryć , postać Ashlara nie jest napisana ze specjalnym polotem, ani specjalnie barwna. Drugiego Lestata się nie doczekaliśmy.

Podsumowując: książka jest najsłabsza z trylogii Czarownic bo niepotrzebna moim zdaniem. W łopatologicznym wykładaniu historii gatunkowej nie ma już miejsca na domysły, na legendy, na zawirowania akcji. W momencie gdy opowiada się nam historię "stworzenia" to ucina tym samym możliwości rozwoju w tym temacie.
Lasher kończył się wspaniale- tragiczną klamrą, która wszystko zamykała. Nie potrzebował tym samym kontynuacji. Dla mnie osobiście Czarownice mogłyby być , w takim układzie , dylogią.
Taltos praktycznie pozbawiony jest i uroku, i klimatu swoich poprzedników.