Eri

Prince Lestat - recenzja wydania oryginalnego


Jest mi bardzo trudno usiąść i zacząć pisać. Musicie mi to wybaczyć Drodzy Czytelnicy. Odwykłam po wielu latach od pisania tego typu tekstów recenzenckich, odwykłam od prowadzenia strony poświęconej niegdyś dobrej pisarce i odwykłam od czytania książek Anne Rice. Kobiety, która bardzo w moim młodocianym życiu namieszała i nad której twórczością lubiłam się ongiś pastwić.

Moją ostatnią książką tej pisarki był Krwawy Kantyk – grafomański gniot, po którym powiedziałam sobie :'dość!' Pani Rice ułatwiła mi moją decyzję i po prostu zaprzestała pisania książek o wampirach, przerzucając się na tematy okołokatolickie, wilkołackie czy anielskie. Ponieważ żaden z nich mnie nie interesował na tyle, by męczyć się z jej stale pogarszającą się formą pisarską, radośnie żyłam sobie wchłaniając utwory innych, zazwyczaj bardziej wartościowych pisarzy. Do czasu.

Tak, jak już zapewne wiecie (albo i nie wiecie), Anne napisała kolejną książkę z cyklu Kronik Wampirów i ponoć nie jest to jej ostatnie słowo. Początkowo odmawiałam czytania tej powieści, mając w pamięci Krwawy Kantyk. Później jednak, kiedy napięcie rosło i zaczęły pojawiać się recenzje, nie wytrzymałam. Nie wytrzymałam głównie z ciekawości, a ta jak wiadomo to pierwszy stopień do piekła i błąd, który człowiek powtarzać będzie bez końca. Tak więc wdepnęłam i ja, no i przeczytałam.


Królowa Potępionych 2?

Sama autorka nie ukrywa, że ta powieść wręcz kopiuje struktury znane z Królowej Potępionych. Jeżeli więc podobała się wam tamta książka, to istnieje możliwość, że i ta przypadnie wam do gustu na zasadzie podobieństwa. Budowa faktycznie jest identyczna, mamy większe części podzielone na rozdziały, pisane z perspektywy różnych bohaterów. To co jednak udało się w Królowej..., czyli wprowadzenie na scenę kilku nowych, ważnych postaci, tutaj zupełnie się rozlazło, gdyż Rice zwyczajnie przesadziła. Przesadziła z ilością bohaterów, którym dopisała bardzo nieciekawe życiorysy. Przesadziała także z ilością pomysłów, zamieszczając zbyt wiele wydarzeń w jednej powieści. Wydarzeń, które nie zawsze sesnownie łączą się z wątkiem głównym przez co całość zwyczajnie nie trzyma się kupy. W efekcie po przeczytaniu powieści większości wątków nawet nie jesteśmy w stanie sobie przypomnieć.

Królowa Potępionych powraca echem nie tylko w budowie całości, ale i w treści: wampiry znów stają do walki ze 'straszliwą siłą' , która je wyniszcza; kilka razy wspomniane jest panowanie Akashy; pojawiają się także nowi bohaterowie związani z Pierwszymi Rodzicami; wraca Pierwszy Miot i ich Przeciwnicy. Faktycznie, ta powieść sięga do starożytnych korzeni, do historii powstania całego gatunku jakim są wampiry, przy okazji pewne rzeczy dopowiadając, przekręcając lub usiłując tę całą mitologię uporządkować.


Kryzys? Jaki kryzys?

U podstaw fabuły Prince'a... leży kryzys w świecie wampirów. To już drugi taki w ciągu ostatnich 30 lat. Pomysł nań nie jest ani zbyt oryginalny, ani nie jest trudno przewidzieć, co lub kto za nim stoi. Jeżeli dobrze znasz Kroniki, szybko domyślisz się, do kogo należy Głos. Objawy są podobne do pogromu Akashy, tak więc autorka zjada tu własny ogon. Po śmierci Akashy, jak pamiętamy, źródło mocy wampirów zostało wchłonięte przez Mekare - niemą siostrę potężnej wampirzycy Maharet. I wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, do czasu. W umysłach starszych wampirów odzywa się tajemniczy głos, każący im palić żywcem młodocianych krwiopijców, których ogromna liczba rozmnożyła się w tym czasie na świecie. Niektórzy ulegają podszeptom Głosu, niektórzy, jak Lestat, się nim droczą, a niektórzy walczą. Wampir Benji (pamiętamy go z Wampira Armanda) przez swoje internetowe radio (tak, program nadawany przez wampira dla wampirów...) wzywa starszyznę do zebrania się i wyłonienia rządu z trybie ustawy kryzysowej...eee. No dobra: do narady w obliczu straszliwych wydarzeń. I wyje ten Benji przez to swoje radyjko i rzuca w eter wezwanie: 'Ratujcie nas!'
Problem w tym, że starszyzna ma to początkowo gdzieś, a Lestat w ogóle mówi; 'A dajcie wy mi wszyscy święty spokój'. Oczywiście nie trwa to długo i oto wszystkie chyba pozostałe na świecie Dzieci Millenni i co ciekawsi Wiekowi postanawiają wziąć sprawy w...nieswoje ręce i scedować władzę na Lestata. I tu zaczyna się zabawa.


Miłość i Piękno. Gwiazdy i Róże.

Wszyscy co czytają Rice, wiedzą jak pisze. No właśnie - raczej widzą różnicę między tym jak pisała kiedyś i dziś. Styl ten jest opisywany jako barokowy, kwiecisty i bogaty. Tak, Anne była kiedyś mistrzynią słowa i jakoś nad tym całym swoim rozbuchaniem panowała, względnie panował nad tym edytor. W chwili obecnej jest to jazda bez trzymanki, prawdziwy Dziki Ogród wybuchający obfitością słów, opisów tak detalicznych, że aż niepoważnych i nadużywaniem w kółko tych samych zwrotów (jeżeli puścicie pawia na widok 'Love and Beauty', pojawiających się co piątą stronę książki, to zostaliście ostrzeżeni). Słowa, słowa, słowa, istny słowotok. A słowa to ważne, doniosłe, gromopierdne, 'ochy i achy', 'gwiazdy i róże, miłość i piękno'. Tak często używane i powtarzane, że aż puste. Rice w mistrzowski sposób dewaluuje pojęcia, sprawiając że stają się tylko ozdobnikiem. Całe jej pisarstwo jest jak sztuka baroku bez treści, pozbawiona głębi i znaczenia, ubrana w niepotrzebne ornamenty.

Jedno, co mogę autorce zapisać na plus to, że zrezygnowała z tej durnej nowomowy, z tego gangsta-bełkotu którym raczył nas Lestat w Blood Canticle. Faktycznie Rice jest tym razem klasyczna i nie sili się na szczęście na eksperymenty, bo wtedy byłoby to całkowicie nie do zniesienia.


Sajens-srajens

Co by było gdyby...wampiry poddać obróbce skrawaniem? Jakieś B-klasowe filmidło mogłoby się udać. Rice zaprzęga więc do roboty naukę XXI wieku, każąc wampirom poznawać samych siebie – dogłębnie. Mamy oto parę szalonych naukowców-krwiopijców Setha i Fareeda, którzy w tajnych laboratoriach pobierają próbki wampirzej skóry, włosów, krwi etc. I jak to w przypadku ludzi - nauka może pomóc w egzystencji, więc od dziś wampiry mają także swój instytut badawczy. Póki co rezultaty pewnych eksperymentów medycznych są na tyle...niezwykłe i w skutki brzemienne, a przy tym tak zabawne, że jest to jedna z ciekawszych części tej książki, gdzie po przeczytaniu pewnej rewelacji zaliczyłam opad szczęki, a potem walnęłam głową w ścianę. Nie pytajcie - czytajcie sami!

Oczywiście w opisywaniu odkryć naukowych u Rice szwankuje podstawowy fakt że, ani ona, ani jej bohater Lestat, zupełnie na nauce się nie znają i niewiele z niej rozumieją. Co nie przeszkadza autorce włączać pseudo-naukowego bełkotu lub rzucać fajnie brzmiącymi terminami medycznymi. Osobiście mi to nie wadzi aż tak bardzo, bo sama jestem laikiem, poza tym dopuszczam fakt, że w pisarstwie fantastycznym pewne uproszczenia są na porządku dziennym. Niemniej jednak, ktoś obeznany z tematem może przywalić głową w mur trochę mocniej :)

Poza tym czy jej bohaterowie i czytelnicy naprawdę potrzebują takich dogłębnych studiów naukowych? Czy to nie odziera krwiopijców z tej wielkiej aury tajemniczości i ich spirytualnej w końcu Genesis? Anne jednak powinna naukowe wyjaśnienia wampiryzmu pozostawić bardziej kompetentnym pisarzom.


Rododendron* i przyjaciele

W powieści występuje taka ilość nowych i starych bohaterów, że czujemy się jak na Karuzeli z Madonnami. Migają nam przed oczyma jakieś egzotyczne, nie do przeczytania imiona, czasy, stroje, stopnie pokrewieństwa, ale nic z tego nie jesteśmy w stanie spamiętać. Tak naprawdę liczy się i dla nas, i dla autorki tylko jeden bohater, prawda? Ten tytułowy, i okazuje się, że wcale nie ma go w tej książce za dużo. Cała reszta to są figury służące zobrazowaniu panującego wśród wampirów kryzysu i do czego to ich zaprowadzi.

Rice wyciąga także zakurzone, zapomniane lub tylko mimochodem wspominane w innych powieściach postacie i wskrzesza je do życia, czasem praktycznie dosłownie. Nie możemy więc być już pewni czy czyjaś śmierć - człowieka albo wampira - jest naprawdę ostateczna. Czasem jest to zabieg ciekawy- historia Antoine'a, czasem zupełnie niepotrzebny i durny. Idę o zakład, że gdyby te same wydarzenia rozpisać tylko na znanych nam i lubianych bohaterów, książka tylko by na tym zyskała.

Czytelnik nie ogrania: kto jest kim, kto z kim i dlaczego, i czyją biografię przed chwilą czytał, zwłaszcza że większość tych nowych wampirów jest dla fabuły bez znaczenia. Za to teraz już będziecie wiedzieć jak się nazywał Stwórca tego i owego i jakie miał (nie)ciekawe życie.

Zaprawdę wampiry nie robią nic ciekawego. Obrastają bogactwem, muzyką, książkami i nudzą się cholernie przez całe millenia. Ja na ich miejscu dawno skorzystałabym z kąpieli słonecznych, bo ileż można. Jest oczywiście wyjątek od tej reguły i sami wiecie jak ma na imię. Tak, rozdziały poświęcone Lestatowi zazwyczaj gwarantują, że coś się dzieje. Bardzo niecierpliwy czytelnik może więc poczytać sobie tylko rozdziały z Lestatem w tytule. Dobrze, że autorka zamieściła na końcu wykaz wszystkich postaci, zawsze sobie można przypomnieć, kto to był Rododendron...ups Rhoshamandes - za cholerę nie zapamiętam.

Oprócz galerii nowych krwiopijców i paru hmmm... 'bytów astralnych', dostaliśmy jako bonus dwie postacie ludzkie. Wprowadzenie ludzi w skostniały nieco świat naszych wampirów działa fajnie na zasadzie kontrapunktu i kontrastu. To znaczy: działałoby, gdyby... ano właśnie gdyby te ludzkie postacie miały chociaż wybitne osobowości (por. David w Złodzieju Ciał), na których tle pięknie rysowałby się nam charakter takiego Lestata czy Louisa. No ale, o ile jeszcze postać Rose można przeboleć, bo pani Rice wysiliła się, żeby napisać jej w miarę acz nieprzesadnie ciekawą historię życia, tak już Victor to porażka na całego. Z obawy przed spoilerami nie zdradzę zbyt wiele o Rose i Victorze, dodam tylko że to postacie słabe i miałkie, ale z potencjałem jaki w nich tkwił można było napisać fascynującą historie miłości, zdrady, wojny, zniszczenia...ech, ale to już nie u tej autorki.

Bohaterowie są zatem w większości przypadków totalnie przezroczyści. To klony bez osobowości, z małymi wyjątkami. Oczywiście jedyny i niepowtarzalny jest Lestat, ale o naszej Gwieździe Zarannej napiszę osobno (nie śmiem tego nie uczynić), a także Louis i Gabriela. W nich tli się jeszcze reszta dawnego charakteru. Z ciekawostek - kilku bardzo znanych bohaterów pożegna się z tym światem, ale znając Anne Rice na pewno odnajdą się w jakimś innym, nie ma więc co nad nimi długo płakać.


Prince, King or... God-Emperor

Czy wyobrażacie sobie powierzenie władzy w ręce kogoś takiego jak Lestat? Tak jasne, jest zajebisty przecież, uroczy i wszyscy go kochamy, ale czy wiemy, za co go kochamy? Kochamy Lestata za osobowość, za odwieczny bunt i sprzeciw, za niedający się stłamsić indywidualizm. Ale to także wagabunda wieczysty, ryzykant i głupek po prostu, pakujący się w awantury takie, o jakich tysiącletnie wampiry ze swoim nudnym życiorysem mogłyby tylko pomarzyć. Przypomnijmy: rozwalił klan Dzieci Ciemności, stworzył nieletnią wampirzycę, kilka razy doświadczył zamachu na swoje życie, był kochankiem Królowej Potępionych, dał koncert rockowy!, napisał kilka książek, zamienił się na ciała ze Złodziejem Ciał, spotkał diabła i wybrał się na wycieczkę po zaświatach, gdzie pił krew Chrystusa i uciął sobie pogawędkę z Bogiem... Poza tym regularnie widuje duchy i marzył żeby zostać świętym.

Czy ktoś taki jest wiarygodny jako przywódca? Jasne, że jest fajny, ale wybierając Lestata nigdy nie wiesz czy mu palma nie odbije i znów nie wpakuje się w jakąś kabałę. Mimo to wszystkie mądre i rozsądne wampiry, jak jeden mąż, chcą mu powierzyć władzę. Lestat udając skromnisia najpierw się kryguje, ale w końcu robi największą głupotę swojego życia i faktycznie zostaje najprawdziwszym księciem. Ale to za mało.

Lestat teraz to nie tylko książę wampirów, to prawdziwy imperator z władzą tak absolutną, że aż niemożliwą do wyobrażenia. Nie zdradzę oczywiście szczegółów by nie zaspoilerować, ale wyznam jedno: po tym co Lestat uczynił w finale tej powieści poczułam się jakby umarł. Jakby Anne Rice raz na zawsze go zabiła. Bohater zatraca gdzieś indywidualizm i osobowość i jak stary Ludwik XIV może powiedzieć o sobie: 'Wampiry to JA'.
Może i przesadzam, ale po przeczytaniu tego byłam w głębokim szoku. Nie jestem zresztą pewna czy nadal nie jestem. Pamiętajcie więc - czytacie tę książkę na własną odpowiedzialność.

Oczywiście, żeby nie było, ma Lestat parę naprawdę fajnych scen, chociaż teraz to już dąży tylko do idealnego świata, w który króluje dobro, miłość i piękno. Jednak w porywach wyłazi z niego stary dobry Diabeł, który rozprawia się z wrogami za pomocą... na przykład topora :) Takiego Lestata lubię i miło go było 'widzieć' znowu w akcji. Niestety potem nasz bohater zaczyna bredzić i organizować swój dwór, a że kolejna powieść z serii ma nosić tytuł Blood Paradise, to ja już się boję tego Raju.


Nowy Wspaniały Świat

A teraz coś co mnie wkurzyło i etycznie obezwładniło. Nie wiem dlaczego, ale od pewnego czasu Anne Rice żyje w świecie utopijnych mrzonek. Jej wizja świata to wizja zadowolonego z życia, wygodnego Amerykanina. Bez trosk i problemów, które zastępuje wszechobecne Dobro, Miłość i Piękno (tak, będę tym dręczyć!) Anne w tej powieści po prostu serwuje nam utopię w którą zdaje się wierzyć. Wygląda to tak; wampiry wspinają się na kolejny szczebel cywilizacji. Po sześciu tysiącach lat sic! w końcu zaczynają formować coś na kształt społeczeństwa, a ich Słońce Narodu (może 'słońce' nie bardzo tu pasuje) kodyfikuje prawo, ustala reguły, każe nieposłusznych.
Czy jest w tym cos bardzo złego? Może u innego pisarza zdałoby to egzamin, ale mowa tu o wampirach Anne Rice, o wiecznych indywidualistach, samotnikach, nie poddających się regułom ani prawom. Za to wampiry też podziwiamy, nie? Za to że są wcieleniem potęgi, za bycie doskonałym drapieżnikiem, doskonałym outsiderem.

Pewien sceptycznie nastawiony bohater z Prince'a Lestata (ubijcie mnie, nie pamiętam już kto), wypowiada znamienne zdanie: 'kiedy wampiry się organizowały, to nic dobrego z tego nie wynikało'. I jest w tym prawda. Jeżeli spojrzymy, jak funkcjonowały zorganizowane społeczności wampirze w świecie stworzonym przez Rice, to zauważymy, że się nie tylko degradowały i wyniszczały, ale doprowadzały do zła, tragedii i konfliktów. Pamiętam też, że gdzieś w Kronikach padło także stwierdzenie, że wampiry mogą ze sobą żyć nawet kilkadziesiąt lub kilkaset lat, ale zawsze na końcu rozstają się. Każdy wampir jest tak naprawdę samotnikiem.

Ale od tego momentu już nie. Teraz wampiry są wielką kochająca się rodziną, nigdy nie będą same, będą zbierać się na dworze swego Pana-Lestata i co? tańczyć, śpiewać kolędy, robić na szydełku? Nie wiem czy są to jakieś osobiste pragnienia autorki, które wpycha ona do swoich powieści zupełnie na siłę, czy też Anne Rice wydaje się wierzyć w te ideały tak bardzo że skłonna jest stworzyć doskonałą utopię wampiryczną.

Jedno jest pewne: ideały i utopie nie mają racji bytu, bo świat tak nie działa, a ludzka natura nie jest zła albo dobra. Rice w którymś z wywiadów pisze, że nie wierzy w relatywizm, nie wierzy też w zło, któremu należy nadać inne nazwy. Skoro tak, proszę bardzo, ale cholernie cierpi na tym jej twórczość i cierpią czytelnicy muszący czytać takie dyrdymały.

Poza tym nie wiem czy autorka zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niosą ze sobą takie idee. Jako naiwna, amerykańska starsza pani zdaje się nie pamiętać już, do czego doprowadziły 'wspaniałe' pomysły co bardziej nienormalnych tyranów i jak groźna jest utopia zasadzająca się na absolutnej kontroli, absolutnej władzy i dominacji.

Zawsze podziwiałam u Anne jej indywidualizm, odwagę w pisaniu postaci morlanie relatywnych, a u jej bohaterów to, że byli wolni, nawet jeśli płacili wysoka cenę moralną za swoje decyzje. Teraz, po wielu latach Autorka Szanowna przekształciła ich w bandę nadludzkich niewolników, którzy nie zrobią nawet kroku bez wiedzy i pozwolenia kontrolującego ich umysł Cara – Batiuszki. Może i dramatyzuję, ale ta konkluzja jest bardzo przykra, i jest jedną z przyczyn dla których wybitnie nie polubiłam Prince'a Lestata, tak samo jak wybitnie nie lubię, z innych trochę powodów, Memnocha.


Kończ Waćpani!

Jakie wnioski? Ano wymęczyła mnie ta książka strasznie, i fizycznie i psychicznie. Okropnie rozwlekły styl, nagromadzenie zbędnych detali, niekończące się dygresje i pierdyliard nowych bohaterów wynudziły mnie tak bardzo, że ciężko było mi się przez nią przebić. A gdy się przebiłam dostałam wstrząsu, szoku i rozczarowania takiego, że musiałam lekturę Prince'a 'odchorować'. Ale, że swoje przeszłam to i mogę wysilić się na pewien obiektywizm.

Z literackiego punktu widzenia jest to książka niewątpliwie zła. Jest napisania nieudolnie, w koszmarnie męczącym, przesłodzonym stylu. Co najgorsze powieść cierpi na brak sprawnej edycji. Oceniam że jakieś 2/3 z całości można by swobodnie wyrzucić bez specjalnej straty dla głównej osi fabularnej. Ale to tylko moje zdanie. Rice lubi się rozpisywać ( podobnie jak ja - mamy jednak ze sobą coś wspólnego:), pytanie tylko czy to rozpisanie czemuś służy. W tym wypadku służy zamęczeniu czytelnika na śmierć. Nie łudząc się zatem, można powiedzieć, że powieść posiada dokładnie te same przywary, co wszystkie książki tej pisarki wydane w ostatnich dziesięciu latach. Nic się pod tym względem na lepsze nie zmieniło.

Ale... w kontekście pozostałych powieść o wampirach tej autorki, Książę Lestat wcale nie wypada najgorzej. Ha! Nie sądziliście, że to napiszę. Owszem, nie ma nawet startu do pierwszych czterech Kronik, które są absolutnym kanonem i szczytem formy literackiej Anne. Można ją za to swobodnie porównać do Memnocha czy Blackwood Farm, a także kilku pozostałych powieści 'biograficznych'. Jednak, niezaprzeczalnie to Krwawy Kantyk był tym dnem, od którego Rice się wyraźnie, dzięki tej książce, odbiła.

I jeszcze jedno: Prince'a Lestata czyta się jak prawdziwą kropkę nad 'i', jak faktyczny koniec Kronik Wampirów. Nie Blood Canticle ze swoją przylepioną na siłę fabułą o 'niczem', ale właśnie TA powieść wszystko definitywnie dopowiada i zamyka. O czym można pisać dalej? O sielance na dworze Lestata, znów bredzić o nieistniejącym wspaniałym świecie jaki stworzyła dla swoich wampirów Anne Rice? Jeśli tak ma być, to Droga Autorko, błagam, nie pisz już więcej. Nie męcz mnie ani siebie, ani innych. Pozwól nieszczęsnemu Lestatowi i jego pobratymcom naprawdę przejść do historii i żyć długo i szczęśliwie.

* czyli Rhoshamandes – najbardziej porąbane imię jakie wymyśliła Szanowna Autorka, przechrzczony na Rododendrona, bo...tak było wygodniej. I zabawniej :)




data publikacji: 06.01.2015. Wszystkie prawa zastrzeżone.