Lillyan
Jak unicestwić własne uniwersum na 500 stronach - recenzja wydania oryginalnego - SPOILER ALERT!!!Do książki podeszłam z entuzjazmem i ciekawością, słysząc, że podobna jest do Królowej. Zaczęłam czytać. Do 15 rozdziału miałam nadzieję, że tłum nowych postaci stanowić będzie tło do jakiegoś fascynującego rozwiązania. Lektura szła mi lekko, nawet się kilka razy zaśmiałam. Mamy kilkanaście nowych postaci. Dowiadujemy się o losach każdgo z wampirycznych bohaterów, którzy wystąpili w każdej z dotychczasowych Kronik (poza Quinnem, Moną i Merrick). Anne stara się budować ich od podstaw, tylko jakoś nie bardzo sobie radzi. Nie ma różnicy, czy wypowiada się wampir, liczący kilka tysiącleci, czy młody chłopak. Każdy brzmi tak samo, używa tych samych sformułowań, tego samego języka. Mamy nowe tło historyczne, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że część tej książki to notatki z niedokończonych powieści z ostatnich 20 lat. Gregory to dla mnie przykład jakiegoś pomysłu, który mógł być ciekawy. Mógł. Zresztą, większość z tych bohaterów ma potencjał... I niewiele ponad to. Poza tym jest ich bardzo, bardzo dużo, można się pogubić w losach i historiach, brzmiących tak naprawdę dość podobnie. Niemniej, do tego momentu narodziło się wiele niemiłych pytań i wątpliwości. Nie daje mi spokoju, czemu w tej książce wszystkie wampiry to geje ubrane w drogie ciuchy i używające Iphone'ów? Tak na serio, to są lepsze i droższe marki zarówno ubrań, jak i telefonów, dla ludzi naprawdę bogatych, ale trzeba ich poszukać. Czemu taki nachalny product placement? Ale czemu nie ma tam kobiet, a jeśli są, to słabe, ciche, potulne i głupie niczym Bella Swan, niczym Justyna, niczym każda nadobna dzieweczka, uwiedziona przez Złego w środku nocy, odziana we flanelową koszulę? Jedyne w miarę charakterne postacie, to Gabriela i Maharet, z czego Gabrieli autorka nie lubi, a Maharet... O tym później. Wszystkie, niemal wszystkie wampiry to mężczyźni o homoerotycznych skłonnościach. Za dużo patrzenia na życie syna i słuchanie opowieści o jego kolegach, pani Rice? A może jednak Krzyk w Niebiosa był najlepszą książką i cały czas pani stara się doń wrócić w każdej kolejnej? Następny problem. Co miało na celu rozwinięcie fantazji na temat badań nad wampirami, skoro później nie dowiadujemy się niczego, na przykład o ich anatomii czy systemie trawiennym (tak pięknie wyjaśnionym w Strain). To naprawdę mógł być dobry, dobry temat. Jak jedzą, jak śpią, jak zmieniło się ciało. A wynika co innego... Czy to rzeczywiście miała być chora fantazja li i jedynie, wariacja na temat tego, że wampiry mogą się rozmnażać biologicznie? Ale zaraz, czy przypadkiem nie są martwe, wszak Izyda nie odnalazła odciętego narządu Ozyrysa. Zaraz, zaraz... I nagle mamy pierwsze oznaki uśmiercenia uniwersum. Złamanie pierwszej zasady: nieśmiertelność wyklucza rozmnażanie. To bardzo źle. Jedno z ciekawszych rozwiązań fabularnych zostało bezlitośnie zniweczone. Bardzo nie spodobało mi się, co stało się z pierwszą trójką. Maharet i Mekare, para 'pierwszych', w tej Kronice giną bezlitośnie. Tutaj mamy problem usunięcia zbyt wyrazistych żeńskich postaci oraz kolejny krok, zabicie przodków. W tej części Maharet, Mekare i Khayman to banda niezrównoważonych świrów, z których dwójka bez problemu poddała się zabójstwu. Nigdy nie czytałam bardziej żałosnej sceny unicestwienia w jej książkach tak potężnych istot. Ale tak, para pierwszych dzieci wampirycznych została zabita z lekkością i łatwością, by zapanować nad generatorem wampiryzmu - Mekare. Dochodzimy do kroku trzeciego, otóż Amel ma własną świadomość. I nagle całe Kroniki zyskują nowy wymiar. Nawet w Vampire Companion jest napisane, że żywienie Amela to kwestia wszystkich wampirów i że on je wszystkie łączy. Duch od lat był karmiony. Od lat rozwijał świadomość. A może nigdy jej nie stracił? Cios numer trzy: Amel kontroluje każdego pojedynczego wampira, będąc w nim niczym pasożyt. Rozwinięcie tej tezy następuje po rozdziale 15 i nagle zaczyna się szalona przejażdżka w dół, dół, dół - pisarstwa, pomysłów, postaci, wszystkiego. Od rozdziału 15 mamy nagle wskrzeszone duchy wampirów; swobodnie żyjące astralne byty w postaci fizycznej, posiadające świadomość; Amela, przejmującego władzę nad całą wspólnotą wampirów całkiem oficjalnie. Mekare, Maharet i Khayman przestali istnieć. Mamy za to wielkiego, żarłocznego ducha, który przekształca ludzi w pojemniki odporne na czynniki zewnętrzne, ale - nie zabija ich (o czym byliśmy mylnie przekonani do tej Kroniki). Nie, on ich jedynie przekształca w coś innego. Dziwne, że najbardziej ów duch lubi chłopców i panów, przy czym każe im się ubierać w kosztowne, niepraktyczne przy zabijaniu ubrania, nosić telefony. Od teraz wiemy także, że wampiry mogą mieć stosunki płciowe (i nawet się rozmnażać tradycyjnie). Mamy zatem w perspektywie potencjalną gejowską operę, z pasożytem niewiadomego (kosmicznego?) pochodzenia w tle, możliwym ludzkim potomstwem, oraz wzrokiem bohaterów, pozbawionym wyrazu. Oto bowiem zło nie istnieje, śmierć nie istnieje. W tej Kronice nikt nie umiera na zawsze, a nawet jak umrze, to i tak wróci. Nikt także nie jest zły. Zabijanie to taki drobiazg, trochę jak zlikwidować muchę lub komara, nie poświęca się temu ani namiętnych opisów, ani nic. Raczej coś w stylu: 'poszedłem na jednego, było przyjemnie, idę oglądać film'. Całkowicie beznamiętnie i mechanicznie. Nie ma żadnych rozterek, żadnych wątpliwości, żadnego myślenia, rozważania. Być może Maharet czuła, co się święci dla jej wampirów, może dlatego wolałaby zabić cały gatunek, niż pozwolić zrobić z nim to, co nastąpiło. Maharet, która trzymała jako tako wszystko w pionie - całą historię i całe uniwersum po Królowej. Być może sama chciała sama usunąć Mekare i Amela, i zamknąć ten cykl z godnością. Być może powinna była. Tego się już nie dowiemy. Walka pisarza z jego postacią zakończona, postać przegrała. W ten sposób cały spójny świat został całkowicie zgładzony. Jak dla mnie, wolę The Strain, Draculę, Twierdzę, cokolwiek. Nawet Wampira Maskaradę. Wszystko lepsze, niż to. Obecnie wampiry Rice są trochę jak pacjenci po lobotomii, siedzący przy wigilijnym stole i z pustym wzrokiem śpiewający kolędy, a potem tańczący dookoła stołu. Troszkę jakby historyjka z ośrodka dla upośledzonych, mająca wprowadzić ich ponownie do społeczeństwa, tylko że totalitarnego. Myślę, że taki obraz jest w mojej głowie i on mnie przeraził do szpiku kości. Potulne zombie bez charakteru, karmiące krwią pasożyta. Interpretację każdy może sobie już dopisać sam.
|